czwartek, 15 grudnia 2016

Iwona Banach – „Klątwa utopców”

„Klątwę utopców” przeczytałam, o czym była, trudno mi powiedzieć.
W porównaniu z poprzednią książką Iwony Banach, ta wydała mi się bardzo chaotyczna. Jest tu zbyt duże jak na mój gust nagromadzenie bohaterów i każdy na swój sposób miał być wyjątkowy a przez to wydaje się przejaskrawiony. Być może taki właśnie był zamysł autorki.

Iwona Banach, Klątwa utopców, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa, 2015

sobota, 3 grudnia 2016

Z Malagi do Warszawy - i znów zmiany ;)

Ostatnio nie mam zbyt wiele czasu na zaglądanie na moje ulubione blogi, o umieszczaniu nowych postów na moim własnym nie wspominając ;)
A przyczyną tego stanu rzeczy jest przeprowadzka do Warszawy. Tak, tak, od początku listopada zmienił się nam widok za oknem.  Jeszcze do niedawna wyglądał tak:

Benalmádena.

wtorek, 4 października 2016

„Szczęśliwy pech” Iwony Banach

Z pewnością nie sięgnęłabym po książki Iwony Banach gdyby nie przypadek. W całym zalewie tzw. „literatury kobiecej” (osobiście nie podoba mi się to określenie), nie zwróciłabym z pewnością na nią uwagi. Jednak jej książki pojawiły się w serii Babie lato wydawnictwa Nasza Księgarnia. Jest to jedyna seria wydawnicza, której książki od początku jej pojawienia się kupuję na bieżąco. Niektóre czekają na lepsze czasy (czytaj: więcej wolnego czasu na czytanie) a inne jak „Szczęśliwy pech” doczekały się przeczytania.

Iwona Banach, Szczęśliwy pech, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa, 2013

piątek, 30 września 2016

Uzdrowisko Nałęczów ;)

Z czym kojarzy mi się Nałęczów?  Z niedzielnymi, rodzinnymi wypadami na najlepsze lody i z połową drogi. Cóż to za „połowa drogi”? ;) Już wyjaśniam to moje „pół drogi”, Nałęczów leży dokładnie w połowie drogi pomiędzy Lublinem a Bochotnicą (koło Kazimierza Dolnego), gdzie spędzałam zawsze część wakacji w domu u Chrzestnej. Oznaczał również dla osoby z chorobą lokomocyjną (czytaj: w owym czasie dla mnie) albo początek udręki (trasa Lublin – Bochotnica) lub jej koniec (trasa Bochotnica – Lublin). Udręki, bo odcinek Nałęczów – Bochotnica (lub odwrotnie) jest pełen zakrętów.

Tym razem będzie o innym Nałęczowie ;) Nałęczowie uzdrowisku, które założono w 1878 roku i jest jedynym w kraju uzdrowiskiem przeznaczonym dla kuracjuszy z problemami kardiologicznymi. Nałęczowskim rodowodem mogą pochwalić się dwie znane wody mineralne:  Nałęczowianka i Cisowianka.

 Wjazd do Nałęczowa od strony Lublina.

wtorek, 27 września 2016

wtorek, 20 września 2016

Barbara Marti – Umińska „Liście dzikiego wina”

Książkę-pamiętnik Barbary Mari-Umińskiej czytałam dosyć dawno temu, bo chyba jeszcze pod koniec podstawówki lub na początku liceum.  Wypożyczyłam ją z osiedlowej biblioteki publicznej do której należałam. Książka wywarła na mnie spore wrażenie, tak więc kilka lat temu postanowiłam włączyć ją do mojej biblioteczki. Niełatwo było ją zdobyć, bo książka niestety nie miała wznowień, ostatecznie nabyłam ją w antykwariacie. Książka była w bardzo dobrym stanie biorąc pod uwagę, jak wydawane były książki w latach 80.

Barbara Marti-Umińska, Liście dzikiego wina, Krajowa Agencja Wydawnicza, Rzeszów, 1986

poniedziałek, 19 września 2016

Arcos de la Frontera - jedno z białych miasteczek Andaluzji

Jak już wspomniałam w jednym z poprzednich postów, aktualnie przebywamy w San Fernando. A stąd już tylko przysłowiowy rzut beretem do Arcos de la Frontera. Dojazd samochodem zajął nam ok. 40 minut. Kilka lat temu byliśmy tam jedynie przejazdem w drodze do Sierra de Grazalema, chcieliśmy wtedy pochodzić nieco po górach. Arcos de la Frontera jest jednym z tzw. białych miasteczek Andaluzji (hiszp. pueblos blancos) znajdującym się na szlaku turystycznym Ruta de los pueblos blancos (jak dla mnie to będzie: Szlak białych miasteczek, ale z pewnością można to tłumaczyć na jeszcze kilka innych sposobów ;)).

czwartek, 15 września 2016

„Trzynasty miesiąc poziomkowy” Krystyny Siesickiej

Ostatnimi czasy jakoś niefortunnie dobieram sobie lektury.
Wierzyłam (co więcej byłam przekonana), że książka Krystyny Siesickiej „Trzynasty miesiąc poziomkowy” przypadnie mi do gustu. Do tej pory pamiętam, że jej książki „Zapałka na zakręcie”, „Fotoplastykon” czy „Zapach rumianku” wywarły na mnie spore wrażenie. I było ono jak najbardziej pozytywne,  inaczej nie zdecydowałabym się na kupno tej książki.

Krystyna Siesicka, Trzynasty miesiąc poziomkowy, Akapit Press, Łódź, 2014

niedziela, 11 września 2016

O tym jak NIE oczarowała mnie książka Karoliny Frankowskiej

A dokładniej chodzi mi o jej książkę zatytułowaną „Zaczaruj mnie”.
Być może stałam się bardziej wymagająca co do fabuły książek, być może zmienił mi się nieco gust, a być może najzwyczajniej książka jest kiepsko napisana.

Jest to historia trójki przyjaciół: Zosi, Kaśki i Bartka. Zosia jest magistrem psychologii, Kaśka pracuje jako charakteryzatorka na planie popularnej telenoweli a Bartek szuka swego życiowego powołania po porzuceniu studiów. Cała trójka mieszka razem i według słów narratorki, Zosi, łączą ich jedynie relacje kumplowskie.
Całej reszty zamieszania można się bez problemu domyślić ;)

Karolina Frankowska, Zaczaruj mnie, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2014

piątek, 2 września 2016

San Fernando (Cádiz) – szlak turystyczny El Carrascón

Zdecydowaliśmy się opuścić nasze dotychczasowe miejsce pobytu - Benalmadenę. Być może powstanie post o powodach naszego wyjazdu, bo trochę rzeczy się na to złożyło. Jeszcze nie wiemy gdzie ostatecznie się zadomowimy. Obecnie od kilku dni przebywamy w San Fernando (Cádiz), wybraliśmy się więc na krótki spacer na pobliskie marismas (rozlewiska wodne). Znajduje się tam szlak turystyczny El Carrascón (hiszp. sendero El Carrascón). Służy głównie do spacerów i biegania, ale dozwolone są również przejażdżki rowerowe a nawet konne.  Rozlewiska pięknie się prezentowały pod koniec stycznia / na początku lutego kiedy zdawały się tonąć w morzu żółtych kwiatów. Ale i teraz, pod koniec lata, mają niezaprzeczalny urok. Panuje tam wszechogarniający spokój i cisza. Nie ma turystów, wiecznego, nieustającego zgiełku ani zapachu restauracji indyjskiej. Jest za to przestrzeń, natura i silnie wiejący wiatr (hiszp. levante), który bardzo lubię (pod warunkiem, że nie jestem wtedy na plaży ;)).

środa, 31 sierpnia 2016

Makaron linguine z cukinią i suszonymi pomidorami

Od jakiegoś czasu cukinia często gości w naszej kuchni. Nad jej zaletami nie będę się rozwodzić. Krótko mówiąc jest smaczna i zdrowa. Dlatego jak tylko zobaczę jakiś przepis, który zawiera cukinię, to od razu mam ochotę go wypróbować.
Tym razem trafiłam na ciekawy przepis w jednej z moich ulubionych hiszpańskich gazet wnętrzarskich El Mueble. Zazwyczaj przepisy w tym czasopiśmie są bardzo łatwe do przygotowania i ze składników, które są dostępne w każdym sklepie czy supermarkecie.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Przylądek Trafalgar – prowincja Kadyks

Na początku lipca znów zatęskniliśmy za plażami prowincji Kadyks.  Jako że pogoda była bardziej niż sprzyjająca kolejnemu wypadowi na plażę, przygotowaliśmy piknik, zapakowaliśmy się do auta i wyruszyliśmy. Niestety niedopatrzeniem z naszej strony było to, że nie sprawdziliśmy jaka była pogoda na plaży Bolonia. Jak tam dotarliśmy okazało się, że wieje silny wschodni wiatr, z którego cieszą się windsurferzy, a który niekoniecznie cieszy plażowiczów, bo rzuca piaskiem po plaży i plażowiczach z dość dużą siłą. Wiatr ów to levante (lewanter).


niedziela, 28 sierpnia 2016

„Pięć przygód detektywa Konopki” Janusza Domagalika

Wybierając książki do zabrania ze sobą do Hiszpanii (najpierw samolotem – ograniczony wagowo bagaż, a potem samochodem - ograniczony nieco mniej) postanowiłam m.in. zabrać „Pięć przygód detektywa Konopki” autorstwa Janusza Domagalika. Książka ta znajdowała się na liście lektur obowiązkowych kiedy chodziłam do podstawówki. I jak widać po okładce, w moim przypadku, detektyw Konopka przeżył przygód sześć ;)

Janusz Domagalik, Pięć przygód detektywa Konopki, Krajowa Agencja Wydawnicza, 1989, Warszawa

czwartek, 25 sierpnia 2016

Torremolinos czyli spacerkiem po nadmorskim deptaku

Torremolinos to miasteczko graniczące z Benalmádena Costa, gdzie obecnie mieszkamy. Obydwa są popularnymi ośrodkami turystycznymi na Costa del Sol (Słoneczne Wybrzeże).  Są dobrze skomunikowane z lotniskiem w Maladze i z samą Malagą. Z tą małą różnicą, że Torremolinos jest położone nieco bliżej Malagi. W okresie wakacyjnym obydwa miasteczka przeżywają prawdziwy najazd turystów zarówno z Hiszpanii jak i z zagranicy. Znalezienie wtedy miejsca do zaparkowania graniczy z cudem.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Raz jeszcze Kordoba

Raz jeszcze, póki co ostatni, wracam do Kordoby.
Nie jest to nic niespodziewanego ani zaskakującego bo wspomniałam o tym w pierwszej i drugiej części postu o naszej wycieczce do upalnej Kordoby.
Tym razem będzie zdecydowanie mniej tekstu. Wybrałam kilkanaście zdjęć, nie wszystkie jednak będą szczegółowo opisane. Tak bywa, gdy metodą zwiedzania jest „włóczenie się” po uliczkach, niekoniecznie wtedy zwracamy uwagę na to gdzie jesteśmy i co uwieczniam na zdjęciach ;)

Na pierwszy ogień idzie budynek znajdujący się przy Plaza del Truinfo. Jego żywe kolory przyciągają wzrok.

sobota, 20 sierpnia 2016

Salmorejo – chłodnik pomidorowy rodem z Kordoby

I raz jeszcze Kordoba! Tak wiem, uwzięłam się. Tym razem jednak będzie bardziej kulinarnie niż kulturalnie ;)

Spacerując po urokliwych uliczkach Starego Miasta (hiszp. Casco Antiguo) trafiliśmy przypadkiem na Calleja del Salmorejo Cordobés (moje radosne tłumaczenie: Zaułek kordobańskiego salmorejo). Musiałam uwiecznić na zdjęciu to co tam zobaczyłam. Na ścianie jednego z budynków, ułożony z azulejos (płytki ceramiczne) widniał przepis na salmorejo (!). Okazuje się, że to dosyć świeża sprawa, gdyż tablica z przepisem została zainaugurowana 10 grudnia 2015 roku. Pomysłodawcą było Cofradía Del Salmorejo Cordobés (w moim tłumaczeniu: Bractwo kordobańskiego salmorejo) władze miasta przyklasnęły pomysłowi i w taki oto oryginalny sposób promują lokalną kuchnię ;) Jak widać na moim przykładzie, sposób sprawdził się rewelacyjnie, już trzykrotnie przygotowałam ten pyszny chłodnik rodem z Kordoby.

Z poniższych linków można nieco więcej dowiedzieć się o bractwie (hiszp. Cofradía Del Salmorejo Cordobés), niestety, obydwa są dostępne jedynie w języku hiszpańskim. Jeden z nich to fanpage na FB a drugi to strona internetowa bractwa.
https://www.facebook.com/CofradiadelSalmorejoCordobes/
http://salmorejocordobes.com/web/seccion/pagina/contenido/plantillas2/index.php?s=2

Jeżeli ktoś chce dotrzeć do tego zaułka, używając jedynie map wirtualnych powinien szukać uliczki  Calle Tomás Conde, 12. Wydaje się, że w świecie wirtualnych map nie istnieje Calleja del Salmorejo Cordobés.

 

czwartek, 18 sierpnia 2016

Upalna Kordoba – podróży po Andaluzji ciąg dalszy (część II)

Jak już wspomniałam w poprzednim poście jako drugi (i ostatni) punkt na naszej liście rzeczy do zobaczenia w Kordobie znalazły się Patios del Alcázar Viejo (Patia Starego Alkazaru).
Zakupiliśmy bilety, przez moje pomylone godziny otwarcia mieliśmy chwilę do otwarcia więc wykorzystaliśmy ten czas, aby nieco powłóczyć się uliczkami Casco Antiguo (Stare Miasto).  Dzień był naprawdę upalny, więc staraliśmy się spacerować w cieniu, popijając od czasu do czasu wodę. Zdjęcia ze spaceru pojawią się w jednym z kolejnych wpisów, bo zarówno poprzedni jak i dziesiejszy post są dosyć długie i obfite w ilość zdjęć ;)

Razem z biletami otrzymaliśmy folder z krótkim opisem każdego patia i mapką, żeby wiedzieć jak do nich dotrzeć. Patia znajdują się dosyć blisko siebie, więc wiedzieliśmy, że nie zajmie nam dużo czasu zobaczenie ich. Chcieliśmy obejrzeć je w takiej kolejności, w jakiej były ponumerowane na mapce. Odczekaliśmy ok. 7 minut, żeby nie dobijać się punktualnie o 18, i zadzwoniliśmy do pierwszej bramy. Gwoli wyjaśnienia dodam, że patia są prywatne, przynależą do domów i to właściciele przyjmują zwiedzających i odpowiadają na ich pytania. Niektórzy są bardziej rozmowni, inni nieco mniej ale ogólnie są bardzo mili i gościnni. Na większości patiów, w tle, było słychać typową muzykę hiszpańską, Mąż rozpoznał sevillanas. Istnieje również możliwość zwiedzenia patiów z przewodnikiem, opcja jest oczywiście droższa i zwiedzanie trwa 2 (!) godziny. Bez przewodnika, jeżeli ktoś jest bardzo szybki może obejść patia w ok. pół godziny. Nam zajęło to ok. 45 – 50 minut.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Upalna Kordoba – podróży po Andaluzji ciąg dalszy (część I)

Tytułem wstępu napiszę jedynie, że była to moja druga wizyta w Kordobie. Kilka lat temu, a dokładniej w lutym 2013, wpadliśmy na chwilkę do Kordoby w trakcie naszej podróży z Madrytu do Kadyksu. Jako, że do miasteczka dotarliśmy wtedy dosyć późno, bo po 19 nie miałam okazji zwiedzenia Wielkiego Meczetu (hiszp. La Mezquita - Catedral de Córdoba), który według mojego Męża jest pozycją obowiązkową na liście rzeczy, które trzeba zobaczyć w Kordobie. Rzuciłam wtedy jedynie okiem na Patio de los Naranjos (dziedziniec z pomarańczowymi dzrzewkami). Poza tym powłóczyliśmy się nieco po Starym Mieście (hiszp. Casco Antiguo). Przespacerowaliśmy się starożytnym mostem, bardzo charakterystycznym i często uwiecznianym na zdjęciach, co przekłada się na jego obecność na pocztówkach z Kordoby.
Aby nadrobić braki w zwiedzaniu i wykorzystać dzień urlopowy Męża postanowiliśmy pod koniec czerwca udać się do Kordoby. Jako, że wycieczka była jednodniowa postanowiłam wybrać dwie rzeczy do zwiedzenia. Tak naprawdę wybór był ograniczony do jednej, bo pierwszą na liście był oczywiście Wielki Meczet :D

sobota, 6 sierpnia 2016

Gazpacho – andaluzyjski chłodnik pomidorowy

Nie lubię upałów. A lipiec i początek sierpnia dosyć mocno dały mi się we znaki. Nieco dziwnym może się wydać wobec tego miejsce naszego pobytu - Hiszpania. Ale za upałami nie przepadałam i w Polsce.

I właśnie z powodu upałów postanowiłam napisać o  mojej ulubione zupie chłodniku tudzież napoju zwanym gazpacho. Gdy podamy gazpacho w talerzu z dodatkiem pokrojonych drobno np. ogórków, oliwek, jajkiem na twardo czy grzankami będzie zupą jeżeli wlejemy go do szklanki będzie pysznym, schłodzonym napojem.

Gazpacho.

piątek, 8 lipca 2016

Spacerkiem po miasteczku cz. IV

I ostatnia porcja zdjęć jak się okazuje najmniejsza ;) Ale jednak zebrało się ich trochę.

Espeto de sardinas. Sardynki na patyku ;)
 
Espeto de sardinas, czyli pieczone w ogniu, sardynki na patyku, są typowym daniem malagijskim. Bardzo często miejscem ich pieczenia jest wypełniona piaskiem łódź rybacka. W pobliżu każdego takiego stanowiska unosi się w powietrzu niebiański zapach ;)

czwartek, 7 lipca 2016

Andaluzyjskie plaże – prowincja Kadyks

Andaluzja jest piękna! I niesamowita! No dobrze, przyznaję, nie znam całego regionu. Więc być może nie powinnam wypowiadać się tak kategorycznie ;) Ujmę to inaczej, subiektywnie: uwielbiam Andaluzję! Do tej pory miałam okazję (i przyjemność przede wszystkim) poznać nieco prowincję Malagi (od połowy lutego mieszkamy w miasteczku Benalmádena Costa) i prowincję Kadyksu. Mąż pochodzi  z Kadyksu dzięki temu już kilkakrotnie byliśmy w tamtych stronach.
Dane mi było również zobaczyć  Sewillę, Granadę i Alhambrę oraz pospacerować po Kordobie. Oprócz tego urządziliśmy sobie spontaniczny wypad z San Fernando w góry, w okolice Arcos de la Frontera (Sierra de Cádiz – Góry Kadyksu). 
Jak już wspomniałam mieszkamy w Benalmádena Costa. Z balkonu mamy widok na morze i plażę. Przyznaję, że nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek zamieszkam w Hiszpanii, a co dopiero, że takie widoki na co dzień będę mogła podziwiać ;) Mieszkanie tak blisko plaży ma również i swoje minusy, ale o tym może innym razem.

Vistas desde nuestro balcón. Widoki z balkonu.

niedziela, 29 maja 2016

Spacerkiem po miasteczku cz. I

Pogoda dopisuje a nasze miasteczko jest wymarzonym miejscem do spacerów więc korzystamy.  A ja przy okazji pstrykam zdjęcia. Lustrzanka była w serwisie więc zdjęcia robiłam moim starym niezawodnym Olympusem mju i telefonem komórkowym. Wyszło mi tyle zdjęć, że podzielę je na kilka części ;)
To zaczynam, pierwsza dawka zdjęć.

Parque de la Paloma. Park Gołębia.

wtorek, 24 maja 2016

Zyga Maciejewski po prostu, a dokładniej „Kwestja krwi”

Nie będę się zbytnio rozpisywać na temat tej książki. Powód jest bardzo prosty, nie jestem obiektywna kiedy na horyzoncie pojawiają się książki Marcina Wrońskiego. Najkrócej rzecz ujmując jest moim ulubionym, polskim autorem kryminałów. Z pewnością spory wpływa na to ma fakt, że akcja większości powieści rozgrywa się w Lublinie czyli moim mieście rodzinnym.

Marcin Wroński, Kwestja krwi, WAB, Warszawa, 2014

niedziela, 15 maja 2016

po Eurowizji – zaskoczenie

Nie miałam zamiaru pisać o Eurowizji, post powstał z poczucia niesmaku jakiego doznałam po wysłuchaniu wypowiedzi dwóch piosenkarek hiszpańskich zaraz po zakończeniu transmisji konkursu finałowego i ogłoszeniu wyników.
Na samym początku powiem, że nie jestem jakąś wielką fanką Konkursu Piosenki Eurowizji. Nie wyczekuję go i nie oglądam co roku. Przyznaję, że zazwyczaj trafiam na niego przez przypadek. Podobnie miała się rzecz i w tym roku. Zmieniając programy trafiliśmy z Mężem na transmisję Eurowizji i zdecydowaliśmy się obejrzeć pozostałą część konkursu i zobaczyć jak rozłożą się głosy jurorów.

poniedziałek, 2 maja 2016

Izabela Sowa – „Agrafka”

„Agrafkę” przeczytałam już jakiś czas temu. Zrobiłam notatki w moim kajecie ale dopiero teraz zabrałam się za ich uporządkowanie i zredagowanie ;)

Książkę przeczytałam z ciekawości . W jej opisie pojawia się zdanie, że jest to powieść młodzieżowa (dla młodzieży, o młodzieży? – chyba dwa w jednym ;)). Toteż chciałam zobaczyć jak Izabela Sowa poradziła sobie z tym tematem. Przyznaję, że zaintrygował mnie również tytuł książki.  Jednak po lekturze stwierdzam, że książka nie jest zbyt interesująca (przynajmniej dla mnie), być może gdybym była tą „młodzieżą”, o której wspomina się w opisie, to bardziej by do mnie przemówiła.

Izabela Sowa, Agrafka, Nasza Księgarnia, Warszawa, 2009

wtorek, 19 kwietnia 2016

Boquerones rebozados czyli panierowane sardele

Po raz pierwszy miałam okazję spróbować smażonych sardeli („boquerones fritos”), a nie panierowanych, pojawiających w poście, w Kadyksie, w popularnej restauracji Las Flores II. Bardzo mi posmakowały i wydawało mi się, że nie powinny być zbyt trudne do przygotowania w warunkach domowych. I nie pomyliłam się ;) Przeglądając książkę kucharską „Un viaje por la cocina andaluza” (kolejne moje radosne tłumaczenie: „Podróż po andaluzyjskiej kuchni”), którą kupiłam prawie trzy lata temu, jeszcze jak mieszkaliśmy w Madrycie, natknęłam się na przepis na „panierowane sardele” („Boquerones rebozados”) nie były to wprawdzie moje „boquerones fritos” ale i tak zdecydowałam się wypróbować przepis.

Obra colectiva, Un viaje por la cocina andaluza, Tikal, Madrid, 2013

środa, 13 kwietnia 2016

Pochmurno...

a widoki i tak piękne :)

Mam wrażenie, że ostatnimi czasy na blogu pojawia się sporo przepisów ;) A do tego jeszcze kilka postów, właśnie z przepisami, czeka na doszlifowanie i opublikowanie.  Żeby nieco zmienić tematykę podzielę się kilkoma zdjęciami miasteczka, w którym mieszkamy.

Wczoraj rano miałam okazję przejść przez Parque de la Paloma (moje radosne tłumaczenie na język polski: Park Gołębia). Z pewnością pojawi się oddzielny post o parku, bo nie jest on z pewnością parkiem typowym. Można w nim spotkać różne gatunki kaczek a oprócz tego pawie, łabędzie, koguty, kury, króliki i żółwie. I co najciekawsze dokarmianie zwierząt nie jest zakazane a wręcz dobrze widziane. Zwłaszcza przez jego mieszkańców ;) W parku znajduje się również staw i ogród z kaktusami.

Una de las entradas. Jedno z wejść do parku.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Małże po marynarsku - wersja francuska ;)

W każdy piątek na kolację mamy małże. Odkąd przekonałam się jak łatwo je przygotować korzystam z możliwości jakie daje nasze miejsce zamieszkania i kupuję świeże. Poza tym uważam, że jest to smaczne danie, tak, tak, wiem, to kwestia gustu ;).

Ostatnimi czasy stwierdziłam, że czas wejść na wyższy stopień wtajemniczenia ;) i znaleźć nowy sposób ich przygotowania. Przypomniało mi się jak kilka lat temu wybrałyśmy się z moją przyjaciółką Carolą do jednej z restauracji (powiedzmy z kuchnią francuską) w Krakowie, która miała w swoim menu małże przygotowane na kilka różnych sposobów. Z tej degustacji zapamiętałam, że bardzo smakowały mi małże w jasnym sosie.

Mejillones. Małże.

poniedziałek, 28 marca 2016

Tak daleko jak nas nogi poniosą ;)

Spacerowanie, zaraz po czytaniu książek, jest moim ulubionym sposobem spędzania czasu wolnego. Poza tym wychodzę z założenia, że spacerowanie umożliwia w dużym stopniu zapoznanie się z miejscem zamieszkania. Kiedy wychodzę z domu prawie zawsze zabieram ze sobą jeden z moich aparatów fotograficznych, a jeżeli nie to przynajmniej telefon. 
Po naszej przeprowadzce do Hiszpanii, postanowiliśmy z Mężem wychodzić codziennie na  przynajmniej półgodzinny spacer. W weekendy (i dni świąteczne) spacery są nieco dłuższe ;)

Te dwa cienie to my na spacerze ;) Estas dos sombras somos nosotros paseando ;)

środa, 23 marca 2016

Sałatka z kuskusu - odsłona pierwsza ;)

Nachodzą mnie czasem takie dni (tym razem wywołane przeziębieniem i osłabieniem z niego wynikającym), że nie mam ochoty głowić się zbytnio (a potem trudzić) nad przygotowaniem obiadu. Zwłaszcza, że obiad przygotowuję zaraz po tym jak zjemy śniadanie ;) Przyczyna jest bardzo prosta, Mąż zabiera swoją porcję do pracy.
Dziś był dzień „nie trudzenia się” w kuchni. Wybór więc był prosty: sałatka, której podstawowym składnikiem jest kuskus. W internecie można znaleźć wiele przepisów z wykorzystaniem tej odmiany kaszy. Ja przygotowuję własne „mieszanki”.

Sałatka z kuskusu. Ensaladilla de couscous.

wtorek, 22 marca 2016

Sałatka z awokado i kurczakiem

Sałatka powstała z powodu połówki awokado, które zostało po naszym domowym sushi : ) Przepadam za awokado. Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się zjeść pół owocu bez żadnych innych dodatków.
Nie zastanawiałam się dwa razy i zabrałam się za przygotowanie sałatki. Wymieszałam różne rodzaje sałat, dodałam pomidora, wspomniane awokado, usmażone kawałki kurczaka i całość podlałam sosem.
Tak sałatka wyglądałam zanim został zjedzona ze smakiem.

Sałatka z awokado i kurczakiem. Ensalada de aguacate y pollo.

niedziela, 6 marca 2016

Lucy Maud Montgomery - „Kilmeny ze Starego Sadu”

Nazbierało mi się zaległości w pisaniu postów. Tych o książkach również, a może właśnie przede wszystkim o książkach. Bo czytam, ale już na opisanie i umieszczenie tego na blogu braknie mi nieco czasu ;)

Jak wspomniałam tutaj książkę przeczytałam z marszu, bo była pod ręką ;)
I czynnikiem, który miał duży wpływ na to, że zabrałam się za nią tak szybko był fakt, że od bardzo dawna nie czytałam żadnej książki Lucy Maud Montgomery. W podstawówce i potem w liceum czytałam sporo książek jej autorstwa. Sięgając po „Kilmeny ze Starego Sadu” byłam przekonana, że już się z nią kiedyś zetknęłam, jedynie pod innym tytułem „Dziewczę z sadu”. Zagłębiając się w treść książki okazało się, że jednak nie (!).

Lucy Maud Montgomery, Kilmeny ze Starego Sadu, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2009

Ludzie listy piszą ;)

Za każdym razem jak idę do supermarketu moja trasa przebiega zawsze wzdłuż uliczki willowej, same małe domki, żadnych bloków. Nie mogłam nie zauważyć jak różnorodne, pomysłowe i niesamowicie kolorowe są tam skrzynki na listy. Przyznaję, że do tej pory skrzynki na listy nie były w polu moich zainteresowań obiektów do fotografowania ;). Ale te są tak pozytywnie kolorowe, że same przyciągają wzrok.

Niektóre z nich są podpisane jako „Listy” („Cartas”).

poniedziałek, 29 lutego 2016

O tym jak przejechaliśmy Europę

Trochę mi zajęło napisanie tego posta. Ale w końcu się w sobie zebrałam i powstał ;)

Udało się. Przejechaliśmy całą Europę. Nie był to przejazd w celach turystycznych, bardziej można nazwać go… przeprowadzką :D Prawie 3850 kilometrów przejechanych z Lublina do San Fernando.

Contador. Licznik.

środa, 24 lutego 2016

Zamieszkaliśmy w okolicach Malagi - Benalmádena Costa

Od ponad dwóch tygodni mieszkamy w Hiszpanii, a dokładniej (tak jak chcieliśmy) w Andaluzji. Kawałek drogi od Kadyksu, ale całkiem blisko Malagi. Wczoraj wybrałam się na spacer aby nieco bardziej „oswoić” miasteczko ;) Jak (prawie) zawsze aparat zabrał się ze mną.

Castillo Bil-Bil. Zamek Bil-Bil.

niedziela, 24 stycznia 2016

Migawki z Kadyksu

Jesteśmy w San Fernando już prawie tydzień a w niedzielę znowu lecimy do Polski. Tym razem tylko na chwilkę, zapakujemy nasze auto i ruszymy nim w podróż do Hiszpanii. Do przejechania cała Europa, od Lublina po Kadyks :D Ale jesteśmy bardzo zdeterminowani i do tego ograniczeni czasem. Już mamy potwierdzoną datę od kiedy mamy być w okolicach Malagi. Wydaje się, że po czasie spędzonym w Madrycie i w Krakowie, znaleźliśmy w końcu „nasze miejsce”.

Wczoraj udaliśmy się na chwilkę do Kadyksu aby kupić bilet autobusowy do Malagi. Aparat oczywiście udał się z nami ;)

Mieliśmy okazję zjeść churros.

środa, 20 stycznia 2016

Najlepsza pizza w Lublinie

Oczywiście moim bardzo subiektywnym zdaniem ;) jest w Acernie.
W Lublinie działa sporo pizzerii, podobnie jak w każdym innym mieście. Moja ulubiona znajduje się na Starym Mieście i jest to właśnie Acerna. Najstarsza pizzernia w Kozim Grodzie a przynajmniej tak się reklamuje.

Takie widoki ;)

Dotarliśmy do San Fernando, dwa dni temu. W tą stronę również wybraliśmy opcję przez Malagę.
W niedzielę, dzień naszego wylotu, takie oto jeszcze widoki podziwiałam z rana.

Upodobałam sobie badylki ;)

sobota, 16 stycznia 2016

Hej kolęda, kolęda

Dokładnie tydzień temu, w sobotę, chodził u nas ksiądz po kolędzie. Dla mnie to żadna nowość, trochę takich wizyt już przeżyłam ;) Ale Mąż miał okazję, po raz pierwszy, zobaczyć jak to wygląda.
Co innego moja opowieść o wizycie duszpasterskiej a co innego zobaczyć na własne oczy. Mąż na początku się zestresował, że nie będzie wiedział co zrobić czy coś powinien mówić czy nie mówić etc. Ale ostatecznie po wyjściu księdza powiedział, że było przyjemnie :P

Poszalałam czyli ostatnie zakupy książkowe ;) (część I)

Nie mam zupełnie pojęcia jak to się stało, ale nabyłam spore ilości książek i… praktycznie wszystkie zamówiłam przez internet.
A zaczęło się bardzo niewinnie ;) Jak wspomniałam w moim poście o winogronach, bardzo przypadł nam do gustu serial „Napisała: Morderstwo”. Zbrodnie, z którymi mierzy się główna bohaterka J.B. Fletcher są skonstruowane w taki sposób, że do wykrycia sprawcy dochodzi się drogą dedukcji (a nie nowoczesnych laboratoryjnych metod). Wspomniałam również, że serial klimatem i konstrukcją przypomina mi kryminały Agaty Christie. A stąd już tylko krok dzielił mnie od kryminałów autorstwa Marthy Grimes.

piątek, 15 stycznia 2016

I jeszcze więcej śniegu :D

Dziś znów dopadało. I oczywiście nie mogłam się oprzeć i zabrałam aparat na spacer ;) Spacer wynikał „z przymusu”, bo miałam umówioną wizytę u fryzjera :D Więc pstryknęłam na szybko  kilka zdjęć przed fryzjerem i kilka na spokojnie już po :)

Lubelski Wąwóz.

czwartek, 14 stycznia 2016

„Feblik” czyli słabostka ;)

Małgorzata Musierowicz, Feblik, Akapit Press, Łódź, 2015
 
Jeżycjadę pani Magłorzaty Musierowicz uwielbiam od baaaaardzo dawna. Chyba od kiedy w VI klasie podstawówki na koniec roku szkolnego dostałam w nagrodę „Kłamczuchę”, przeczytałam ją od razu na początku wakacji i spędziłam ich resztę biegając do biblioteki, wypożyczając i czytając kolejne tomy.
Kiedy zostałam osobą „czynną zawodowo” i otrzymywałam comiesięczną wypłatę zaczęłam kupować nie tylko nowe, pojawiające się na bieżąco, tomy Jeżycjady ale postanowiłam również uzupełnić moją kolekcję o te starsze. I tak oto stałam się posiadaczką wszystkich części cyklu.

środa, 13 stycznia 2016

Książki do czytania i ... do przeglądania

Tak, tak. Książki dzielę dokładnie na te dwie kategorie ;)
Do czytania czyli powieści, kryminały, opowiadania etc. I do przeglądania: albumy, przewodniki, książki kucharskie. 
Dziś będzie o tej drugiej (ale nie gorszej;)) kategorii książek. Są to książki, które przeglądam co roku w okolicach Świąt Bożego Narodzenia. Gwoli wyjaśnienia, książki lubię przeglądać w ciągu całego roku, nie tylko w okresie świątecznym ;)
Na zdjęciu oprócz ulubionych książek, znalazły się również ulubiona kaseta z kolędami (niestety nie udało mi się znaleźć tych kolęd na płycie, wielka szkoda) i płyta świąteczna Golec uOrkiestra z 2000 roku. Zazwyczaj słucham Golców podczas ubierania choinki i dzięki temu jakoś sprawniej idzie zawieszanie bombek.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Kaktus

Po wielu perypetiach i niezliczonych próbach umówienia się na spotkanie z moją przyjaciółką ze szkolnej ławy – Asią w końcu się udało. Spotkanie doszło do skutku w sobotę ;) Spędziliśmy bardzo miły wieczór i zostaliśmy przez nią mile ugoszczeni. M.in. uraczyła nas pyszną pizza, którą przygotowała.
Także dzięki niej i poświęceniu jej Chłopaka, gołymi rękoma (no dobrze przez serwetkę) uszczyknął dla mnie zaszczepkę, do mojej skromnej kolekcji roślinek doniczkowych dołączył kolejny kaktus.

Nowy kaktus. Cactus nuevo.

sobota, 9 stycznia 2016

A w Lublinie, Panie Dzieju… Ogród Saski zimą

Udaliśmy się do centrum Lublina niejako z przymusu ;) Miałam do odebrania zamówienia książkowe.
Korzystając z okazji poszliśmy na mały spacer do Ogrodu Saskiego, który w rzeczywistości jest parkiem. Najstarszym w Lublinie. Liczy sobie ponad 140 lat i jest wpisany na listę zabytków. W 2012 roku rozpoczęto rewitalizację Ogrodu Saskiego i trwała ona ponad rok. Szczerze powiedziawszy nie widziałam tam jakiś spektakularnych zmian. Zniknęły łabędzie, które pamiętam były od zawsze przy małym stawie. Nie wiem jedynie czy nie ma tam ich z powodu zimy czy też zniknęły całkowicie. Pojawiła się za to klatka (duża bo duża, ale zawsze to klatka) z pawiami.
Nowością po otwarciu parku po rewitalizacji jest zakaz wprowadzania psów na jego teren.

Ogród Saski. Parque Saski.

piątek, 8 stycznia 2016

Moja zupa meksykańska

Ostatnimi czasy zasmakowaliśmy w zupach.
Tym razem „na tapecie” zupa meksykańska. Jak już wspomniałam przy zupie pieczarkowej, lubię przepisy proste i szybkie. Ten też taki będzie.

Zaczęło się od tego, że, jak jeszcze Carolka i ja mieszkałyśmy w Krakowie, udałam się do niej w odwiedziny. Akurat gotowała (o zgrozo! To są jej własne słowa) tzw. zupkę meksykańską. I stwierdziła, że koniecznie muszę jej spróbować. To spróbowałam i bardzo mi smakowała, ale jakoś potem o niej zapomniałam. Sporo czasu później, nie mam pojęcia z jakiego powodu, nagle mi się przypomniała. Napisałam do Carolki a ona w ekspresowym tempie przysłała mi przepis jak to mówią „pi razy oko”, pamiętała mniej więcej składniki ;)
W trakcie jednych z naszych cotygodniowych zakupów w supermarkecie stwierdziłam, że zakupię owe składniki, jednak przechodząc obok mrożonek zauważyłam coś co się nazywa mieszanka meksykańska. I wtedy zaświtał mi pomysł na moją zupę meksykańską ;)

Zupa meksykańska. Sopa mejicana.

czwartek, 7 stycznia 2016

-3° na Trzech Króli

Nocą dopadało nieco śniegu. Od razu przy śniadaniu zapowiedziałam Mężowi, że idziemy na spacerek. Nie miał obiekcji a w trakcie spaceru nawet zgłosił postulat o jego wydłużenie ;) Odpowiednio odzianym to i przy -3° można spacerować.

Badylek.